Dominika Dudek, 26.11.2016

Co tak na prawdę zmieniło się w moim życiu dzięki satsangom, spotkaniom z przewodnikami takimi jak Mooji i Nitya?

Nie zmieniło się nic, a jednak zmieniło się tak wiele. Wbrew temu, co wielu osobom podpowiada wyobraźnia, wejście na ścieżkę duchową satsangów nie musi oznaczać wycofania się z życia, samotności, braku zaradności życiowej. W moim wypadku było wręcz odwrotnie. Lata spędzone w cierpieniu, sabotowaniu własnych wyborów, niepewności skończyły się z pierwszym głębokim wglądem w Istotę Egzystencji. Nastąpiło uświadomienie sobie, że to, co zdawało się wytyczać granice mojej egzystencji, czyli poczucie "ja", jest niczym wobec Obecności. To było jak wyjście na ląd po wielu latach podtapiania i zaczerpnięcie świeżego powietrza, którego zapach znałam z wczesnego dzieciństwa, a także sporadycznie wdychałam, gdy na chwilę udawało mi się wyjrzeć ponad powierzchnię głębokich wód własnych myśli.

Wydarzenie to przyniosło tak wiele życiowej energii, że nie sposób tego opisać. Dotychczasowe bycie we własnej głowie było samotnością. Skupienie na cierpieniu nie pozwalało mi być zaradnym życiowo. Poczucie “ja”, które przysparzało wiele kłopotów, uległo stopniowej dekonstrukcji i zostało zastąpione doświadczeniem chwili obecnej, doświadczeniem własnego ciała, doświadczeniem wszystkimi zmysłami, doświadczeniem bycia także poza ciałem… I chyba, co najważniejsze, poczucie “ja” przestało być także przeszkodą w prawdziwym spotkaniu drugiego człowieka, który też przecież po prostu Jest - nawet jeśli jeszcze nie stało się to jego codziennym doświadczeniem.