Jacek Syma, 15.05.2021

Przyjęcie życia bez przyjmującego

Moment przebudzenia, ta jedna niezwykła chwila, która zmieni wszystko, po której nic już nie będzie takie samo, wolność ostateczna. Tym właśnie żyłem, pragnieniem wyzwolenia, a raczej moimi fantazjami na ten temat. Kiedy w wieku 20 lat zacząłem swoje poszukiwania prawdziwego siebie, wiedziałem jedno - to jest najważniejsza rzecz na świecie. Myśl o tym, że jest coś więcej niż to moje życie, budziła silne pragnienie odkrycia prawdy. Chciałem wolności od tego, jak nauczyliśmy się postrzegać świat, pragnąłem widzieć więcej i głębiej. Pragnąłem uwolnić się od ograniczeń tego ciała i tej rzeczywistości.

Punktem odniesienia dla moich poszukiwań stało się doświadczenie, które przydarzyło mi się pewnej nocy. Tuż przed zaśnięciem poczułem, jakbym zaczął się unosić. Wrażenie było takie, jakby coś mnie wyciągało, wchłaniało. Nagle zacząłem się rozpływać i było to nieopisanie niezwykłe i intensywne, czułem się objęty w totalnej miłości, totalnie przyjęty. W tym momencie pojawił się strach, że to koniec, umieram… i ocknąłem się gwałtownie siadając na łóżku. Od tamtej pory kierunek moich poszukiwań wytyczał powrót do tego, co przeżyłem tej nocy.
 
Chociaż towarzyszyła mi wtedy jasność, że nie jestem żadną myślą czy też doświadczeniem, to była tam wciąż domieszka subtelnej tożsamości „mnie” jako tego, który musi się uwolnić. „Jestem tym, który czuje się ograniczony do tego ludzkiego doświadczenia i chcę przekroczyć te ograniczenia” - myślałem. Nie dostrzegałem wtedy, że jest to kolejna myśl. To silne pragnienie wolności doprowadziło w końcu do totalnej frustracji. Pamiętam moment, kiedy zalała mnie fala „narzekań na ten świat”. Czułem, jak się w niej pogrążam, nie mogłem jednak nic na to poradzić. Mogłem jedynie patrzeć, jak to się dzieje. Często pragniemy prawdy i wolności, pomijając fakt, że trzeba będzie przy tym oddać w zamian to, co nieprawdziwe. A najpierw to zobaczyć. Więc coś się we mnie otwarło i zostałem z faktycznym stanem mojej tożsamości - czyli niezgodą na ten świat i to życie. Towarzyszył temu bunt i złość, gniew, który powoli przeradzał się w rezygnację, poddanie z braku innego wyjścia. W tym procesie opadania z sił mojego pełnego niezgody ja, zmieniło się coś jeszcze. Coś, czego nie potrafię do końca określić, zdefiniować. Coś jednak zostało mi zabrane i docierało to do mnie powoli. Nie było we mnie poczucia, że jestem tym, który chce się uwolnić. Myśli o świecie nie tworzyły mojej tożsamości, nawet kiedy wracały. Pragnienie i nadzieja wolności, upatrywana w niezwykłych doświadczeniach, które towarzyszyły mi na początku mojej drogi, nie była już dłużej „moją”. I nawet oczekiwanie na ten jeden niezwykły moment, który w końcu wszystko zmieni, zastąpiło odnajdywanie siebie w tym, co po prostu jest. Wtedy przyszedł czas na mój powrót do życia, od którego tak bardzo chciałem uciec. Stanąłem przed możliwością uczestniczenia po raz pierwszy w satsangu na żywo, co przywróciło mnie do aktywności w świecie.

Od tamtej pory moje życie zaczęło się zmieniać dosyć intensywnie. Jednak cokolwiek się działo, była w tym otwartość. Wiele sytuacji, które kiedyś by mnie sparaliżowały, teraz po prostu się wydarza, a ja już nie mogę uciec. Jacek, który uciekał, przestał grać główną rolę, chociaż czasem kręci się po scenie. Nie odnajduję w sobie niczego, co mógłbym zatrzymać dla siebie czy też nazwać sobą. Chociaż oczywiście doświadczam wyzwań, jakie oferuje to ludzkie życie, przeżywam emocje, mój umysł bywa pobudzony… Miewam preferencje, opinie, czasem boję się czegoś stracić. Jednak nie ma to większego znaczenia. Tym jest dla mnie wolność. Przyjęciem życia, bez przyjmującego. Spotkaniem go w cichej obecności.