Sylwia Wawrzyniak, 5.10.2018

By to, co napiszę było choć trochę zrozumiałe, muszę wprowadzić na początek krótki rys historyczny 🙂
      W dzieciństwie nawiązałam romans ze strachem. Taki był plan mojej duszy, na to się wcześniej zgodziłam, przyzwoliłam a nawet (o zgrozo!) chciałam tego. Chciałam strachu i odcięcia od miłości.

      Całe życie zastanawiałam się – o co, do cholery, chodzi z tą miłością? O co tyle krzyku i zachodu??? Dlaczego wszyscy mówią, piszą, śpiewają, a nawet zabijają dla miłości? Doświadczałam oczywiście stanów zakochania czy miłości matczynej (tak, nie boję się określić tego jako stan). Ale te stany przychodzą i odchodzą. Raz są, raz ich nie ma. A razem z tymi stanami przychodzi też cierpienie, bywa, że ogrom cierpienia. Przynajmniej w moim doświadczeniu tak było. Więc na różne sposoby tłumaczyłam sobie, że tak ma być, że miłość jest przereklamowana i wolę nie kochać. Tak naprawdę to strach odciął mnie od samej siebie. Oddzielił. Takie jego zadanie. Muszę przyznać, że spełnia je znakomicie.
      Kiedy trafiłam na satsang, było mi już bardzo, bardzo, bardzo źle z samą sobą. Było w moim życiu dużo cierpienia. Strach i oddzielenie osiągnęły duże nasilenie. Nie chciałam być w miejscu, w którym żyłam, nie byłam zainteresowana życiem, które żyłam, nie znałam i nie czułam człowieka, którym żyłam.
Satsang stał się zapowiedzią raju. Uznałam, że to ostateczna ścieżka, która doprowadzi mnie do prawdy. Zobaczę rzeczywistość taką, jaka jest. I wtedy to, co jest, nie będzie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Będę ponad tym. Będę tłem, będę świadomością, będę żyła tam gdzie żyję, z ludźmi z którymi żyję i będę od wszystkiego wolna. Tak naprawdę w satsangu widziałam kolejną szansę na ucieczkę przed życiem. To była kolejna szansa na ucieczkę przed samą sobą, przed tym wszystkim, czego nie chciałam w swoim życiu widzieć i czuć. To była szansa na ucieczkę przed zmianą. Bo zmian bałam się jak ognia, choć życie – paradoksalnie - wiele, wiele razy wyrzucało mnie ze strefy komfortu.
      Wiele lat podejmowałam próby zmiany swojego życia. Nie kochałam ludzi, z którymi żyłam, nie znosiłam pracy, którą wykonywałam. Teraz wiem, że moim życiem rządził strach i wyparty cień. I masa samoodgrywających się, nieświadomych „automatów”. Nieświadomość i strach blokowały i sabotowały każdą chęć zmiany.
Tak miało być, tak było IDEALNIE.
      Przez kilka lat rozpoznawałam, kwestionowałam, podawałam w wątpliwość każdy znany mi aspekt siebie. Przekonałam się, że nie jestem żadnym z nich.
Kiedy to zostało dogłębnie sprawdzone i strawione – nagle spojrzałam na swoje życie i ze zdumieniem stwierdziłam – no tak, nie jestem niczym, czego doświadczam, więc dlaczego źle się czuję? Dlaczego nadal źle się czuję? Skoro jestem świadomością, to dlaczego źle się czuję, jako człowiek?

ZIMNE PRZEBUDZENIE. Tak to teraz widzę. Tak tego doświadczyłam. Przebudzenie bez miłości bezwarunkowej. Następuje przebudzenie i odklejenie. Pojawia się trzeźwość, klarowność i uważność. Ale człowiek jest wysycony strachem. I nie ma w nim miejsca na bezwarunkową miłość. Więc pomimo, że jest trzeźwy, to w doświadczeniu nadal odgrywają się motywy charakterystyczne dla strachu. Jeśli człowiek jest wysycony strachem, jeśli jest nim wysycone jego ciało i umysł, to pomimo przebudzenia taki człowiek nadal w doświadczeniu może uciekać sam przed sobą i przed życiem. W doświadczeniu takiego człowieka nadal żywe są nieświadome mechanizmy, automatyczne, nieświadome wzorce reagowania. A to wszystko powoduje, że człowiek pomimo, że trzeźwy, nadal źle się czuje sam ze sobą.
      Piszę tylko o tym, czego doświadczyłam.

      Widzę w tym momencie dwa motywy życia ludzkiego. Strach i miłość. Strach to oddzielenie. Miłość to jedność. Te dwa motywy całkiem dobrze uzasadniają mi, na ten moment, wiele aspektów ludzkich zachowań.
      Strach wysyca nasze ciało i umysł, przenika nas do kości, przejmuje nas i rządzi nami. Strach to oddzielenie, strach to nieświadomość, strach to cierpienie.
      Jaka jest rada, jakie lekarstwo?
      Otwarcie na miłość. Miłość bezwarunkową. Przyzwolenie na miłość. Zaproszenie jej do swojego życia. Miłość jest zachłanna i rości sobie szczególne prawa do człowieka, więc zacznie wnikać w przestrzenie z których ustępuje strach.
      Ale najpierw trzeba dla niej zrobić miejsce. Jak? Przestać uciekać. Przestać odwracać się od własnej istoty, od człowieka, jakim jesteśmy. Od duszy, jaką jesteśmy. Objąć uważnością i świadomością każdy aspekt naszej istoty. Rozpoznać energie, które zasiedziały się w nas za długo, zintegrować cień, wyleczyć traumy, wrócić w przestrzeń serca, do domu duszy. Zrobić to wszystko, co będzie konieczne.
      Można by zapytać, a po co to? Po co tyle zachodu? Po co tyle „robienia”? Przecież i tak jestem świadomością, więc wszystko jedno.
      Sprawdziłam – nie wszystko jedno. Nie wszystko jedno.
      Pierwszy raz w życiu cieszę się, że jestem człowiekiem. Cieszę się każdym aspektem własnej istoty. Cieszę się prostotą i zwyczajnością. Doświadczam ciała, umysłu, smaku, dotyku, doświadczam deszczu i słońca, smutku i radości. Doświadczam relacji międzyludzkich, zauważyłam, że wokół mnie są ludzie. Że nie muszę ich tylko oceniać i szufladkować. Mogę ich nawet kochać.

Doświadczam tego co jest, takim jakie jest.
Jest prosto i zwyczajnie. A równocześnie każdego dnia zdarzają się cuda. Prawdziwe cuda.
bo

Przebudzenie pokazuje nam prawdę
a
Miłość przywraca nas do życia.